O zabijaniu bohaterów

W greckiej tragedii autorzy nigdy nie przejmowali się losami bohatera. Miał on służyć opowieści, był narzędziem. Nie liczył się jego los, tylko historia. Musiał wiele doświadczyć, cierpieć, by na końcu przynieść odbiorcom sztuki upragnione katharsis.

We współczesnym powieściopisarstwie różnie traktuje się ów temat. George Martin w swoich książkach o rodzinach Lannisterów i Starków uczynił z zabijania kochanych przez czytelników bohaterów swoisty znak rozpoznawczy. Nienawidzimy go, gdy z zimną krwią, niczym w teatrze szekspirowskim, uśmierca kolejnych – często głównych – bohaterów. Później okazuje się, że ktoś inny przejmuje tytuł „głównego bohatera” i znów pana Martina kochamy – aż do następnego okrutnego mordu… Co to daje czytelnikom? Nieustanną gęsią skórkę. Obstawiamy, kto straci głowę w kolejnej książce i modlimy się by nie był to nasz ulubiony bohater.

Gdy od samego początku wiemy, że wszyscy pierwszoplanowi bohaterowie są bezpieczni – gdzie jest dreszczyk emocji?! Gdzie rozrywka płynąca z nieprzewidywalności?! Gdzie realizm?! Przecież w rzeczywistym świecie, nikt nie jest do końca bezpieczny! W każdym momencie, nawet najmniej spodziewanym, możemy wylądować pod kołami samochodu, bądź zakrztusić się kawałkiem źle przeżutego chleba. Śmierć absurdalna i bezcelowa nie może mieć jednak miejsca w literaturze. Przynajmniej ja tak uważam. Każda śmierć i każde narodziny muszą czemuś służyć – ogólnie mówiąc – dobrze poprowadzonej historii. To tak, jak z pistoletem Czechowa, który podkreślał konieczność użyteczności wszystkiego, co pojawia się w opowieści: Jeżeli w pierwszym akcie powiesiło się pistolet na ścianie, w drugim lub trzecim ktoś musi koniecznie z niego wystrzelićInaczej pistolet nie powinien się tam znajdować.”

Organize. (12)

Oczywiście w literaturze, szczególnie w powieści kryminalnej, spotykamy się z tak zwanymi fałszywymi tropami. Polega to na nieustannej „zabawie” z czytelnikiem, karmienie go sugestiami, które w miarę rozwoju historii mogą podążyć w całkiem niespodziewanym kierunku. Możemy więc postawić przed wami literackiego denata z plastikowym workiem na głowie, rozbudować całe dochodzenie mające doprowadzić detektywa do mordercy-dusiciela, by na ostatnich stronach powieści okazało się, że śmierć ta była sfingowanym morderstwem, czyli w rzeczywistości – samobójstwem. Jednak nawet taki zabieg, taka prowadząca nas na manowce śmierć, musi czemuś służyć. Mimo więc, że dochodzenie nie doprowadzi nas do mordercy, to może doprowadzi gdzieś głównego bohatera. Ten będzie musiał odpowiedzieć na szereg pytań, typu: Dlaczego denat zdecydował zgotować sobie takie cierpienie? Czy chciał, żeby ktoś konkretny poniósł za tę śmierć odpowiedzialność? Dlaczego? Czy ta osoba ma coś innego na sumieniu? Takie pytania otwierają drzwi do rozmaitych możliwości. A te z kolei sprawiają, że opowieść toczy się dalej.

W moich powieściach, mogę spokojnie powiedzieć, że nikt nie jest bezpieczny. Umierali ludzie źli i dobrzy – tacy, którzy, gdyby istnieli naprawdę, zasługiwaliby na to, by żyć jak najdłużej. Jako autorka powieści kryminalnych nie mam najmniejszych oporów, żeby uśmiercić dobrze skonstruowane postacie, rozbudowane, wzbudzające sympatię. Wróć! Mam opory. Niektóre spotykające bohaterów sytuacje z trudem przechodzą przez moje palce stukające kolejne słowa na klawiaturze komputera. Jednak zawsze ich poświęcenie czemuś służy – wyższej sprawie. Z pewnością, gdyby przyszło mi do głowy, że czas pożegnać się z którymś z głównych bohaterów: Procą, Młodym, Chabrem, Impulsem, Mazurem, byłaby to śmierć potrzebna, przynosząca spełnienie.

Nie należy jednak igrać ze śmiercią! Zabić bohatera można łatwo, ale wskrzesić go już nie tak bardzo. Nawet w świecie fikcji literackiej…

Vlog o książkach

Vlog o książkach

Vlog o książkach! Co czyta Vera Eikon? W tym miesiącu chciałam wam powiedzieć o czterech książkach, jakie wpadły w moje ręce. Wszystkie krążą wokół literatury kryminalnej, jednak każda z nich ma swój charakter, są inne gatunkowo i całkiem odmienne w stylach!

1. „Człowiek, który był Czwartkiem” – G.K. Chesterton – o tej książce wspominałam już nieraz na innych portalach, ale po raz pierwszy tłumaczę, dlaczego ta powieść ma dla mnie wyjątkowe znaczenie i dlaczego uważam ją za WYBITNĄ!

2. „Mgnienie” – Marcel Woźniak. Druga część serii kryminalnej o Leonie Brodzkim. Bardzo lubię styl pisania autora. Jest gawędziarski, lekki i zgrabny. Ale! Mam do tej powieści spore „ale” 😉

3. „Niewinność księdza Browna” – G.K. Chesterton. Zbiór opowiadań. Autor jeszcze ani razu mnie nie zawiódł jeśli chodzi o styl pisania beletrystyki. Jego opowiadania się idealne! Poszperajcie w internecie, by znaleźć i przeczytać esej tego pisarza o tym, jak zbudować perfekcyjny kryminał. Chesterton był myślicielem, filozofem, teologiem, wybitnym pisarzem, amatorem dobrego trunku i cygar. Przez Kościół Katolicki został ogłoszony błogosławionym! Zdecydowanie warto przyjrzeć się jego życiu i pracy.

4. „Niebezpieczne związki Donalda Tuska” – Wojciech Sumliński. Kolejna książka z cyklu „niebezpieczne związki”. Tym razem redaktor pokaże nam, kim naprawdę jest tzw. „cesarz Europy” Donald Tusk. Przekonacie się, że jego prawdziwa twarz niewiele ma wspólnego z ogólnie przyjętym i medialnie rozpropagowanym charakterem tego człowieka.

Moje powieści kryminalne – serię „Między prawami” – możecie zamówić na stronie http://veraeikon.shoplo.com

„NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI ANDRZEJA LEPPERA” – Wojciech Sumliński

Długo nosiłam się z zamiarem napisania paru słów o tej publikacji. Odwlekałam. Bo co można napisać o książce, którą po prostu trzeba przeczytać? Zresztą o tajemniczej śmierci Andrzeja Leppera, jak i o samej książce red. Sumlińskiego jest ostatnio dość głośno. Powiedziano już wiele, sam autor pojawia się zarówno w telewizji, jak i na łamach gazet. Pomyślałam jednak, że nie tylko warto, ale trzeba dołożyć swoją cegiełkę do szumu wokół „Niebezpiecznych związków”.

niebezpieczne-zwiazki-andrzeja-leppera-kto-naprawde-go-zabil-b-iext46882635

Sięgając po książki Sumlińskiego, już od jakiegoś czasu nie szukam tam dobrej literatury. Nie temu one służą, by przynosiły czytelniczą satysfakcję. Tu chodzi o coś znacznie cenniejszego — informacje. Niektórzy wołają, że są one zbyt zdawkowe. Oczekując erupcji wulkanicznej, tudzież trzęsienia ziemi, dostają jedynie przystawkę do ciężkostrawnego obiadu, jakim będzie ujawnienie wszystkich faktów dotyczących śmierci przewodniczącego Samoobrony, a także tego, co do tej śmierci doprowadziło. Pułk. Piotr Wroński zarzucił tej książce nawet powierzchowność i wskazał, że zabrakło mu w niej historii opowiadającej o początkach Samoobrony, bo i proces formowania się partii opierał się na interesujących faktach. Może jest to temat na inną obszerną publikację, jednak w przypadku: „Niebezpiecznych związków Andrzeja Leppera” pojawia się podtytuł: „Kto naprawdę go zabił?” i raczej wokół odpowiedzi na to konkretne pytanie miała ta książka oscylować. I nie sam Andrzej Lepper jest tutaj podmiotem. A raczej — nie jest „przedmiotem dochodzenia”, jakie prowadzą Wojciech Sumliński z majorem Tomaszem Budzyńskim (byłym oficerem delegatury ABW w Lublinie). Nie chodzi więc o przedstawienie pełnej biografii przewodniczącego Samoobrony, a o naświetlenie sprawców, bądź osób pośrednio odpowiedzialnych za tę śmierć, bynajmniej nie samobójczą.

Kusi mnie, żeby w tym momencie opowiedzieć skrótowo tę historię, lecz skrótowość w przypadku skomplikowanych układów i wielowymiarowej mistyfikacji może prowadzić na manowce. Tak że odmówię sobie tego zadania, a jedynie odeślę zainteresowanych do lektury „Niebezpiecznych związków A.L.”. Nie spodziewajcie się otrzymania odpowiedzi wprost. Nie spodziewajcie się otrzymania odpowiedzi na wszystkie nurtujące was pytania. Tych będzie coraz więcej w miarę postępowania w głąb lektury. W duchu sokratejskiej mądrości — im większa wiedza, tym więcej luk, które domagają się wypełnienia. Po lekturze zostajemy z wieloma takimi „lukami”, a „wypełnienia” przeznaczone się narazie wyłącznie dla uszu prokuratury, która zainteresowała się tą sprawą (ponownie).

Major Budzyński — człowiek posiadający największą wiedzę o tym, co przytrafiło się Andrzejowi Lepperowi (nie tylko tuż przed śmiercią, ale również miesiące, lata ją poprzedzające), zeznawał już w lutym b.r. w prokuraturze. Czy teraz nastąpi „trzęsienie ziemi”? Uspokajam — nie. Takie rzeczy dzieją się jedynie w filmach i na kartach książek sensacyjnych. Publikacja red. Sumlińskiego nie jest granatem a kijem wsadzonym w mrowisko. Polityczne układy jednak nie są domkiem z kart, mają znacznie silniejsze fundamenty, szczególnie w polskiej rzeczywistości, w której wciąż nie wyleczyliśmy się z zarazy wyniszczającej Rzeczpospolitą w nie tak dalekiej przeszłości. Możemy jeszcze do tego dodać, że Polska nie jest samotną wyspą na bezkresnym oceanie. Jest otoczona sąsiadami, uwikłana w układy, sojusze, unie… i wszystkie one patrzą nam na ręce. Mając na uwadze wszystkie wymienione wyżej aspekty, możemy ostudzić nieco nasze emocje i wrzącą polską krew domagającą się sprawiedliwości. Nie wiem, czy ludzie mający teraz środki do wymierzenia sprawiedliwości, noszą też w sobie wystarczająco dużo motywacji i siły, aby pociągnąć tę sprawy dalej. Mówię ogólnikowo, ale żeby ukonkretnić, podam przykład.

Zaledwie kilka dni temu Donald Tusk został ponownie powołany na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej. Wyobraźcie sobie sytuację, w której na międzynarodowe światło dziennie wychodzi informacja o tym, że „król Europy” nie dopełnił (by to raz!) swoich obowiązków wynikających z urzędu premiera RP, jaki piastował, tj. nie dbał przede wszystkim o interes swojego kraju, a o interes… No właśnie — czyj? W 2009 roku negocjowano warunki dostarczania rosyjskiego gazu do Polski. „Reprezentant” RP domagał się zawyżonej ceny oraz zawyżonej ilości (sic!) zakupionego gazu, w konsekwencji czego, Polacy są najwięcej płacącym za rosyjski gaz narodem. Mało tego! Nie jesteśmy w stanie zużyć zakupionej przez nas ilości. (Nota bene — chyba między bajki należy włożyć straszenie nas z telewizyjnych ekranów tym, że nie wolno podskakiwać Rosjanom,  bo mogą nam w każdym momencie zakręcić kurek z gazem. Jaki mądry przedsiębiorca zrezygnowałby z klienta, który płaci najwięcej ze wszystkich?). Jak zareagowałaby Europa, gdyby Polski wymiar sprawiedliwości oskarżył byłego prezydenta RP o współpracę z rosyjskim wywiadem, gdyby oskarżył go o wyprowadzenie z Polski miliardów złotych przez Cypr do Moskwy? Komu byliby skłonni uwierzyć? Swoim protegowanym, wspólnikom, pomagierom? Może uznano by, że w Polsce faktycznie źle się dzieje, bo eliminuje się wszystkich przeciwników politycznych zapewne sfabrykowanymi dowodami? Czy wtedy polski rząd miałby siłę się obronić? A może w ogóle nie chce musieć się przed tym bronić i właśnie dlatego nie pociągnie tych spraw do końca?

Pamiętajmy, że śmierć Andrzeja Leppera jest jedynie częścią wielkiej sieci powiązań, ziarnem, które miejmy nadzieję wykiełkuje, by ukazać jaka, tak naprawdę, jest rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Tylko czy będziemy mieli odwagę, żeby na nią spojrzeć?

Tak jak Polska nie jest wyspą odciętą od zewnętrznego świata, tak i my nie żyjemy sami sobie. Spotkaliście kiedyś człowieka, który powiedział wam, że nie interesuje go polityka? To jest człowiek, który się poddał, który stracił nadzieję, bo przestał wierzyć, że pojedynczy człowiek ma znacznie, że jednostka może coś zmienić. Bądźmy realistami — nie może. Ale państwo, to my — obywatele. Miliony pojedynczych jednostek, a naszym największym wrogiem nie są politycy a ignorancja.

To powiedziawszy, jeszcze raz — zachęcam do lektury. Żebyście nie otarli się o ignorancję.

„DRZEWA PYCHY” – G.K. Chesterton

G. K. Chestertona znałam dotychczas z jego przenikliwych analiz wiary i społeczeństwa zawieranych w traktatach i esejach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ten charakterystyczny dla Chestertona styl błyskotliwego dowcipu (słownego i intelektualnego) autor przekładał również na strony swojej prozy. Mawiał, że literatura jest luksusem, fikcja zaś koniecznością. Może chociażby z tego właśnie powodu warto sięgnąć po zbiór jego opowiadań?

dav

Tytułowe „Drzewa pychy”, przyznam szczerze, nie urzekły mnie. Jednak jako czytelnik otrzymałam to, co lubię najbardziej – wzrastającą z każdą kolejną stroną satysfakcję. Kilka opowiadań zasługuje tu na szczególną uwagę: „Dwie gospody”, „Jak znalazłem Nadczłowieka”, „Legenda o św. Franciszku”, „Nawrócenie antychrysta” (chyba mój ulubiony tekst ze zbioru. Przenikliwy, sprytny, sokrateńsko-chestertonowy), „O świeckiej edukacji”, „O prywatnej własności” (choć brzmią jak tytuły rozpraw, kryją się za nimi historie nieprawdopodobnie zaskakujące), „Ujemne strony posiadania dwóch głów” (które powinno być obowiązkową lekturą szkolną, jeżeli zależy nam na wzrastaniu myślącego, szacownego społeczeństwa! Jeżeli…)

Wymienione przeze mnie teksty stanowią bardzo aktualny obraz (choć niektóre z nich powstały ponad sto lat temu) myśli społecznej i współczesnego postępowania świata, które Chesterton poddawał zawsze wnikliwej krytyce. Zbigniew Herbert napisał w liście do studentów: „I nie bądźcie na litość Boską nowocześni”. Chesterton taką właśnie myśl konsekwentnie w swoich opowiadaniach powtarza. Nie dosłownie. Obrazuje, jakie czekają nas konsekwencje tej niedojrzałej i ubogiej „nowoczesnej” postawy.

„O ŻOŁNIERZACH POLSKIEJ MAFII” – Masa i Górski

W zeszłym miesiącu kupiłam kilka książek. Powzięłam wtedy postanowienie – to ostanie książki w tym roku! Było to szczere i naprawdę chciałam dotrzymać danego sobie słowa. Dwa tygodnie temu stałam w kolejce w sklepie z prasą i książkami. Obok na półce: „Masa. O żołnierzach polskiej mafii”. Ileż podobnych pozycji już opublikowano! Ile już rozmów z Masą przeprowadził pan Górski?! O kobietach, o bossach, o porachunkach? Dodamy może jeszcze dysputy o słoniach, paprociach i domkach letniskowych? Ciągłe wywiady z Masą. Nie ma w tym kraju innych byłych gangsterów, z którymi warto by porozmawiać? Inni nie chcą? Nie są tak otwarci, jak pan Sokołowski? Jednak biorę książkę do ręki. Otwieram na przypadkowej stronie i czytam. Czytam aż nie dojdę do kasy. I tak moje postanowienie umarło w konwulsjach. Biorę!

dav
dav

Lektura szybka. Trudno tu mówić, że „przyjemna”, bo temat parszywy, a jednak nie mogę kłamać – przyniosła satysfakcji co nie miara. Rozmowy z osobami „ze środowiska” to od jakiegoś czasu moja ulubiona forma literatury. Zawierają bowiem nie tylko interesujące historie, ale bywa że zaskakują „bogactwem” językowym (tym kuchennym, prawdziwym).

Nie każda rozmowa jest taka sama i nie każdy redaktor jest jednakowo dociekliwy. Artur Górski w tych dysputach radzi sobie świetnie. Może sprawiły to liczne wypite z rozmówcami whiskacze, a może wrodzony urok, że byli gangsterzy stają przed nim w prawdzie. Dzielą się opowieściami, które czasami chyba powinni zachować dla siebie (jak opowieść o zdobywaniu, przerabianiu i przewożeniu broni z Niemiec do Polski). Tam, gdzie jednak gryzą się w język i nie dopowiadają pewnych rzeczy, odnosiłam wrażenie puszczonego oka do redaktora i czytelnika jednocześnie. Dopowiedzieć można sobie wiele.

Momentami, historia opowiadana przez gangsterów (nie tylko Masę) przybiera formę kryminału. Można się zapomnieć. I to chyba zasługa redaktora Górskiego, który z pewnością tekst edytował. Podkręcił nieco tu i ówdzie używając swojej smykałki literata.

Jeśli wydaje się wam, że wiecie już wszystko, o czym kiedykolwiek, gdziekolwiek opowiedział Masa, a nie czytaliście książki „O żołnierzach”, to zdecydowanie macie braki! Zachęcam do uzupełnienia wiedzy.

„OFICER” – Wojciech Sumliński

Osoba przekazująca pewną historię może być dobrym pisarzem, dobrym opowiadaczem, bądź jednym i drugim. Jak to jest z redaktorem Sumlińskim?

Po raz pierwszy z jego pracą zetknęłam się dopiero w 2015 roku. Lepiej późno niż wcale. Zdaje się, że „wypłynął” mi jeden z jego wywiadów umieszczonych na YouTubie, gdzieś między wykładami Brauna, Michalkiewicza, Przybyła i innych ludzi, którzy próbują dojść do sedna, odkryć prawdę o historii, polityce i wszystkim tym, co wydaje się poza wpływem przeciętnego człowieka. Tak naprawdę, są to tematy niehermetyczne, przenikają się wzajemnie i sprowadzają do kwestii bardzo podstawowych, związanych z kulturą i naturą człowieka. Jak bardzo ukazuje tę prawidłowość jedna z ostatnich książek Sumlińskiego „Oficer”!

oficer

Mam już za sobą lekturę wielu jego książek (choć nie wszystkich). Dlaczego zdecydowałam się na zrecenzowanie jednej z nich dopiero teraz? Ponieważ poprzednim nie miałam nic lub prawie nic do zarzucenia! Jakże nudna i nieprzyzwoicie tandetna byłaby recenzja całkowicie pozbawiona krytyki? Tak że w tym przypadku nie obędzie się bez krytyki. Zachowując jednak pewną strategię dyplomatyczną zacznę od pochwał.

W moim domu książek nie brakuje. Można je odkryć w różnych miejscach, czasami zaskakujących. „Oficer” znajdzie swoje miejsce gdzieś pod ręką. To jest książka do której zdecydowanie powrócę jeszcze nieraz. Przede wszystkim ze względu na jej ładunek informacyjny o pracy i prawidłach rządzących pracą służb, co dla mnie – osoby piszącej o światku przestępczym i środowisku policyjnym, stanowi rzecz niezwykle wartościową.

screenshot-2016-12-07-22-01-43

Może niektórzy z was już wiedzą, że Sumliński jest „moim człowiekiem”, czyli takim, którego czytam, słucham i podziwiam. Nie bez powodu główny bohater „Polowania na Wilka” został oderwany od lektury „Lobotomii”. Dla tych, którzy nie wiedzą, bo nie pokusili się sprawdzić, spieszę z wyjaśnieniem, że jest to książka autorstwa właśnie redaktora.

Lektura „Oficera” od pierwszych stron przynosiła mi wiele satysfakcji, ponieważ przypominała „rozmowę” z dobrym znajomym. Gawędziarski styl, stałe, charakterystyczne dla niego frazy i określenia, jak na przykład te: „Wyglądał, jakby coś sobie ważył.”, albo „Patrzył na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu”. Szkoda tylko, że owe formy powtarzają się co kilka stron.

Cała narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Nie ma wątpliwości, kim jest opowiadający. Nie. Właśnie jest mała wątpliwość. Opowiada Tomasz Budzyński (tytułowy „Oficer”), jednak robi to słowami Sumlińskiego. Redaktor twierdzi, że opowieść spisał major, z kolei po jego stronie stała edycja tekstu i nadanie mu formy przystępnej dla czytelnika. Mam jednak poczucie, że zmiany były dość daleko idące. Ba! Zaszły tak daleko, że pod koniec książki, kiedy dochodzi do spotkania oficera i redaktora, narrator myli się, który z nich to „ja”, a który „on”. Powiem szczerze – nie mam serca winić za tę gafę autora. Gdzie był korektor, gdzie redaktor, kiedy ich potrzeba?! Niestety tekst wygląda jak „surówka”. Brak akapitów, liczne powtórzenia, literówki… O interpunkcji się nie wypowiem, bo sama nie jestem w niej orłem, ale domyślam się, że i tutaj znalazłyby się liczne „farfocle”. Nie wiem, jaki był nakład tej książki, ale jeśli będzie szykował się dodruk (a życzę tego panu Sumlińskiemu z całego serca), bardzo proszę pomyśleć nad zmianą ekipy edytorskiej, bądź powrotem do starej.

Trochę w książce popisałam, trochę pozaznaczałam (a nie robię tego często). Opowieści majora Budzyńskiego są tak niepokojące jak fascynujące. Jak można wyprać pieniądze? Jak zabezpieczyć operację zakładania podsłuchu? Jak prawidłowo przeprowadzić obserwację? Jak pozyskać współpracownika? Odpowiedzi na te i inne pytania zawarte są w książce. Nie jest to jednak podręcznik pokroju „Specsłużby dla idiotów”. Wszystkie informacje wplecione są w barwne opisy przeprowadzanych operacji. Miejscami czyta się je jak dobrą powieść sensacyjną. Mój ulubiony rozdział: „Przypadek – nie przypadek” (w tym światku „przypadki” nie istnieją), jest świetnym materiałem na bestsellerową powieść lub film.

„Śmierć to najważniejszy moment życia.”

Z czym zostajemy po lekturze „Oficera”? Jakie towarzyszą nam emocje? Dla mnie była to książka gorzka, lecz pozostawiająca za sobą ślad nadziei. Nie sposób o niej mówić w oderwaniu od rzeczywistości. Opowiada ona przecież historię prawdziwą, a jej narrator jest człowiekiem z krwi i kości. Niepodobna wyobrazić sobie, jaki zgotowano mu los. Nie sposób osądzić człowieka, kiedy nie przeszło się przez podobne do jego przedpiekle. Opis tragicznego zdarzenia, jakim było pogrzebanie żywcem, musiałam przeczytać kilka razy próbując zrozumieć. Nie tekst a człowieka. Czy naprawdę możliwa jest taka zmiana? Dogłębna metanoja? Ile po takim doświadczeniu pozostaje w człowieku goryczy, a ile pokory i nadziei? Na te pytania nie znajdę jednoznacznej odpowiedzi i może wcale nie chcę jej znaleźć. Wolę wierzyć, że nawet jeśli człowiek zapomni o Bogu, ten nigdy nie zapomina o człowieku.

Spróbuję jednak sformułować odpowiedź na pytanie otwierające tę recenzję. Jak to jest z redaktorem Sumlińskim – dobry opowiadacz, pisarz, jedno i drugie? Na pewno świetny redaktor. Oby polska ziemia rodziła więcej jemu podobnych. Mogę go słuchać godzinami, a czytałoby mi się znacznie przyjemniej, gdyby zaufał dobremu edytorowi.